opiekuna i własnego honoru, czuł się usprawiedliwionym, a pomimo to... obraz tego nieznanego mu przed chwilą człowieka, jego ruch przedspowiedny, dźwięk jego głosu, nie mogły mu wyjść z pamięci.
W prędce ukazał się gościniec, żydek przeprowadzający zniknął, jeździec został sam z biedną dziewczyną wylękłą, przestraszoną śmiercią człowieka, na którego ramieniu przed chwilą była oparta — sam wśród lasu, nocy, ciemności... mając przed sobą drogę długą, prawdopodobną pogoń i znużenie konia. Trzeba było wszakże z nocy korzystać, bo we dnie sam widok kobiety uwożonéj w ten sposób narażał na zatrzymanie i niebezpieczeństwo nowe. Właściwie nie człowiek, ale koń był wybawcą, a poczciwe zwierzę nietylko, że się nie opierało zwiększonemu ciężarowi, ale zdawało rozumiejąc swe obowiązki przyspieszać kroku. Julja przelękniona puszczą, którą przebywali ciągle i nie zwykła do jazdy, drżąca czepiała się to grzywy konia, to sukni swojego towarzysza. Szczęściem cugli mniéj, niż kiedykolwiek było
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/290
Ta strona została skorygowana.