biety. Światło latarni dało kniaziowi poznać kasztelanową. Jakkolwiek nie dosyć był pewnym swego, posadziwszy Julję przy słupie ganku na wschodkach, pobiegł do karety.
Głosem zmienionym, ochrypłym, którego ledwie dobyć zdołał, odezwał się zbliżając:
— Pani kasztelanowa?
— Któżto taki? — odpowiedział głos z powozu.
W istocie byłato Nina, wracająca z wieczoru w okolicach Wiązownéj.
— A, pani! to ja jestem — zawołał, czepiając się drzwiczek Konstanty. — Nie dla mnie, ale dla najnieszczęśliwszéj istoty wzywam w imię boże twéj opieki... Ratuj pani!
Na te słowa Nina rozkazała natychmiast powóz otworzyć.
— Zkąd książę jedziesz?
— Nie mam czasu ani przytomności opowiadać obszerniéj. Córka mego dobroczyńcy, biednego człowieka, została wykradzioną przez niegodziwego uwodziciela.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/292
Ta strona została skorygowana.