Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/296

Ta strona została skorygowana.

przywrzało do grzbietu i czekał cierpliwie. Ulitowawszy się nad biedném zwierzęciem kniaź, któryby był usiłował podążyć za powozem, musiał się wstrzymać w gospodzie; kazał sobie ją otworzyć, wprowadził konia, zwolnił mu popręgi, postawił go u żłobu, dając wypocząć przed posiłkiem, a sam na garści słomy legł przy nim. Złamany był i również potrzebował spoczynku, ale o śnie ani mógł myśleć nawet.
Blada postać tego człowieka, którego raz widział w życiu na tak krótko, a którego zabić był zmuszonym, z przedśmiertém ust skrzywieniem, z ruchem tym dziwnym młyńca i ręką na piersiach zbroczonych, stała mu ciągle na oczach.
Nie wiedział kniaź, że to okręcenie się gwałtowne zawsze towarzyszy postrzałowi śmiertelnemu, chwilami więc łudził się tém jeszcze, że mógł go ciężko ranić tylko. Pierwsza śmierć, którą człowiek zadaje, jest zawsze wrażeniem okropnem, mimowolnie sumienie pyta, czy ona była koniecznością, gniew najwście-