Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

klejszy się uśmierza, żal przychodzi... Możnaż nie boleć nad tém, co jest niepowrotném i czego moc ludzka nie w stanie naprawić?.. Późniéj dla ludzi skazanych na mordowanie swych bliźnich, staje się to igraszką, ale pierwsza krwi kropla nie zmywa się z pamięci nigdy...
W tych myślach zanużony Konstanty mimowolnie zaczął zamykać powieki, nie sen go morzył, ale zmęczenie; gorączkowe widziadła przechodziły po głowie; zdawało mu się, że jeszcze wiezie na poły obumarłą Julję na koniu, że pogoń ściga, że broniąc się ludzi morduje... Budził się przerażony i zadrzémywał znowu, gdy nagle wrzask i hałas przed karczmą zupełną mu przytomność przywróciły. Przez szczeliny ścian szopy, w któréj odpoczywał, czerwone jakieś światło dobywało się z podwórza, dobijano się do drzwi karczemnych z tém zuchwalstwem, które znamionowało ludzi wysoko w świecie położonych i nieobowiązanych do poszanowania spokoju drugich.
Kniaź wstał i poszedł ku wrotom nie-