Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/298

Ta strona została skorygowana.

szczelnym od stajni, w których mnogie otwory dozwalały się przypatrzyć temu, co się działo przed gospodą.
Zrazu nie mógł nic rozpoznać, a raczéj zrozumieć... ogromny wóz wysłany i okryty kobiercami stał u drzwi, na nim leżało coś pokrytego białą osłoną, dokoła kręcili się ludzie z pochodniami, kilku konnych, a z tyłu szło parę powozów. Wpatrzywszy się lepiéj, po fałdach i kształcie białego pokrycia poznał kniaź, że okrywało trupa, którego kolana wystające w górę i głowę zapadłą w poduszkę chwilami mógł dostrzedz wśród natłoku ludzi otaczających... Przestraszony gospodarz otworzył drzwi dobijającym się, którzy poczęli wołać i pytać o człowieka z kobietą uciekającego na białym koniu, czy go w gospodzie nie było.
Łatwo się domyśleć, że ta smutna kawalkata wiozła do sądu dla obdukcji trupa hrabiego i że poszukiwanie tyczyło się księcia...
Ale żyd kobiety nie widział szczęściem i odparł, że jeden tylko samotny jeździec