Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/299

Ta strona została skorygowana.

nocuje w stajni i że powóz tylko z latarniami widział jadący ku Warszawie...
Kniaź już myślał co począć z sobą i chciał, konia okulbaczywszy mocniéj, wymknąć się tylnemi wrotami, gdy tłum ludzi kazawszy na prędce dać wódki, po krótkiém wytchnieniu wraz z trupem puścił się w dalszą drogę.
Z okiem wlepioném w otwór wrót Konstanty widział, jak wóz z miejsca się dźwigał... jak białe na zwłokach prześcieradło, brzaskiem wschodzącego dnia oświecone, poruszało się na nich... jak ludzie gasili pochodnie i żałobny pochód w milczeniu znowu posunął się w głąb lasu.
Był więc zabitym!! a zabójcy poszukiwano. Cóż` począć? gdzie się podzieć, jechać do Warszawy, czy tułać się po kraju? Wstręt miał Konstanty do ukrywania jako zabójca poczuwający się do winy; ale chciał, nimby sprawa została rozpoczętą, widzieć się z Metlicą, naradzić z mecenasem Mierzyńskim, przygotować do więzienia, pożegnać poczciwego Stefana, naostatek — myślał o tém — oddać po-