Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

dłutem losu, ciekły nieotarte ich strumienie. Dziko przy nich wyglądał Grzegorz... Spojrzał na kniazia...
— Co się z wami stało? Od wczoraj dowiaduję się... Hirsz plecie niewiedzieć co
— Dobry mój ojcze — rzekł Konstanty — zbierz męztwo i słuchaj, trzeba umieć niedoli stawić czoło... miałem ślad Julji, popędziłem za tym niegodziwym.
— Wiedziałeś nazwisko?
— Odgadli je ludzie i nie omylili się...
Julja — dodał kniaź po chwili — ocalona, jest tu w Warszawie, ale uwodziciel... zabity...
Oczy Metlicy zabłysły.
— Pan Bóg sprawiedliwy — rzekł — nie jesteś ranny?
— Nie, strzeliłem zmuszony... padł... Ciało wiozą do Warszawy, mnie ścigają jako zabójcę... Julja osłabiona jest u kasztelanowéj na Krakowskiém. A teraz poczciwy mój dobry ojcze, co czynić? czy mam się kryć jako złoczyńca, czy sam oddać w ręce sprawiedliwości?!
Mówił to szybko jak człowiek, który