czuje, że mu czasu zabraknąć może, a nawał tych wieści tak Metlicę przybił w początku, iż ust nie mógł otworzyć... Nie wiedział co radzić: biedz do żony z nowiną, jechać po córkę, czy zająć się losem wychowańca... Stał jeszcze tak cały drżący, potém pochylił się i padł całym ciężarem na kolana przed kniaziem, chcąc go pochwycić za nogi.
— Mój ty panie drogi! czyżeśmy byli warci twojéj ofiary...
— Na miłość Boga Grzegorzu! daj pokój... wstawaj, daj mi rękę jeśli nie masz wstrętu do dłoni mordercy...
— A! święta to dłoń mściciela, — chwytając ją i całując zawołał Metlica — przynajmniéj bezcześć dziecka zbrodniarz życiem przypłacił... Tyś mój anioł zbawca.
Podźwignął się olbrzym z ziemi i poleciał do dworku; żona już była wstała, pobiegł do niéj z nowiną... Kobieta wybiegła z płaczem, ale na jéj twarzy więcéj znać było przerażenia niż wdzięczności... Kniaź zabił jéj marzenie, bo pani Metlicowa od wczora usiłowała wmówić
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/304
Ta strona została skorygowana.