Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/307

Ta strona została skorygowana.

Grzegórz chciał mówić, ale kniaź wystąpił naprzód.
— Powiem wam rzecz w dwóch słowach — zawołał — puściłem się w pogoń za uwodzicielem córki mojego opiekuna i... zabiłem go.
Mierzyński, który papier trzymał w ręku, puścił go i załamał dłonie.
— Za-bi-łeś go? książe...
— Tak jest; trupa w téj chwili musieli przywieźć do obdukcji... Co mam począć?
Mecenas zamyślił się, ruszył ramionami.
— A to jakaś fatalność! — zawołał — czyż książe nie wiedziałeś o stosunkach téj familji, o nieubłaganéj mściwości tych ludzi, o rozgałęzionych wpływach, o uległości naszych trybunałów.
— Wszystko to wiedząc, byłbym się nie mógł wstrzymać od uczynienia tego, co dopełniłem. Mów pan, co mam robić?
— Zapakować tłumok i jechać za granicę, dopóki się pierwsze wrażenie nie uspokoi.
— Uciekać jak zbójca? — zawołał Kon-