stanty. — Ale ja chcę być sądzonym, chcę szkaradę téj sprawy wywlec przed kratki.
— Miałeś w. ks. mość świadków?
— Nikogo prócz nawpół omdlałéj panny Julji.
Mierzyński się zadumał.
— Zła sprawa... w najlepszym razie długie więzienie, a bądź co bądź mężobójstwo...
— Na gwałtowniku popełnione!
Mecenas zamilkł.
— Najbezpieczniéj byłoby uchodzić.
— Nie mogę... — powtórzył książe, — ale może pan bronić nie odmawiasz?
— Muszę... tylko za skuteczność obrony nie ręczę. Instygator jest krewnym zabitego, sprawę obrócą do góry nogami... a więzienie dla młodego... długie... twarde...
Metlica stał wryty.
— Nic tak strasznego, — rzekł weseléj kniaź, — idę parę osób pożegnać i oddaję się sam w ręce sprawiedliwości, nie mam co myśleć i naradzać się... Bądź mi pan obrońcą...
To mówiąc skłonił się i wyszedł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/308
Ta strona została skorygowana.