Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

myśląc o tém i pocieszyła się tém, że gdziekolwiek usiadła, chociażby w najciemniejszym kątku, koło niéj zaraz stawało koło promieniste wielbicieli, do którego pokornie nawet mąż się wciskał.
W pałacu było cicho, kasztelan jeszcze nie powrócił z posiedzenia sejmowego. Nina czarno ubrana wyszła naprzeciw przyjaciołki i znalazła ją, jak na tak upragnioną chwilę, dosyć smutną. Obie milcząc prawie, zamieniwszy ledwie słów kilka, przesunęły się z salonu przyciemnionego do mieszkania kasztelanowéj. Gietta spojrzała na zegar.
— Chodźmy, — zawołała — chodźmy prędzéj, cięży mi to... radabym już tam być i powrócić... boję się.
— A cóż zmusza nas jechać? — spytała gospodyni.
— Ja com raz postanowiła, to dokonać muszę! — zawołała starościna. — Wyjdziemy do ogrodu, nie każ przyjmować nikogo... chodźmy.
Z sypialni kasztelanowéj przez garde-