Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

robę wymknąwszy się bocznemi schodkami, zeszły panie do ogrodu.
Pałacowy ogród składał się z kilku kasztanowych alei i lipowego gęstego szpaleru przytykającego do muru, który go opasywał. W murze była furtka, a od niéj klucz wzięła gospodyni; przeszły się parę razy milcząc po alei i popatrzywszy w uliczkę pustą, wybiegły w nią trzymając się pod ręce. Nieopodal widać było już przez otwór ulicy wrzawliwe i ruchliwe Krakowskie-Przedmieście. Mrok właśnie padać zaczynał. Fjakry szczęściem stały u wnijścia samego, a jeden z nich, jakby na nie oczekujący, otwarty... Starościna rzuciła się w głąb, zasuwając, ażeby nie być postrzeżoną, kasztelanowa za nią, i szepnęła adres kamienicy na Podwalu... Woźnica, który jedném wejrzeniem zbadał, iż wiezie jakąś tajemnicę... uśmiechając się, ruszył żywo.... Milczenie panowało w powozie... a jedno w nim serce przynajmniéj biło mocno... niespokojnie. Obu paniom zdawało się, że od niedawna ruszyły z miejsca, gdy