Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/329

Ta strona została skorygowana.

— A nieprzyjaciół liczba się powiększy jeszcze, — dodał Siemionowicz patrząc mu w oczy. — Jabym na miejscu kuzyna rzucił Warszawę na czas niejaki... zniknął; sprawaby się zapomniała, ludzie ostygli i wszystkoby się skończyło pocichu.
— A ja właśnie, kochany kuzynie, — rzekł Konstanty, — lękam się wszelkiego cichego, w milczeniu pogrzebanego końca. Nieprzyjaciele mieliby prawo mnie czernić i sprawiedliwości nie stałoby się zadosyć... ona powinna być głośną.
— Ale trudno walczyć z całym światem! — zdławionym głosem rzekł Siemionowicz, — wy go nie zwyciężycie.
— To być może, a niemniéj za prawdę walczyć, choćby się widziało swą przegranę, jest obowiązkiem.
Spojrzeli po sobie, jasno było, że się nigdy nie zrozumieją.
— Do wielu innych przykrości, jakieście ściągnęli na siebie, — dodał elegant, — dodać należy i tę, że na was starościna jest zażalona, prawie gniewna... Całkiem straciliście u niéj łaskę.