Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

powóz już się zastanowił i — już wysiadać było potrzeba... Przed kamienicą dwa fjakry podobne stały w małém oddaleniu... Starościna pochwyciła rękę towarzyszki swéj i poczęła żywo drapać się po dosyć ciemnych i niewygodnych wschodach. W połowie ich dwie panie zakwefione czarno, schodzące na dół, minęły je milcząc; ale ciemność nietylko rysów, postawy ich nawet rozpoznać nie dozwalała. Starościna ścisnęła niespokojnie rękę towarzyszki... Na pierwszém piętrze drzwi przed niemi otwarły się same; z trwogą starościna wcisnęła się do przedpokoju, w którym nikogo nie było, oprócz małego murzynka otwierającego drzwi; ten wskazał, nic nie mówiąc, paniom kanapę.
Pokój, w którym się znajdowały, pusty był, pospolity i nic niemówiący, a wcale niewytworny. Należał widocznie do mieszczańskiego mieszkania, umeblowanego ubogo i licho. Stół niegdyś z jadalni pochodzący, sofa, krzesła wytarte, składały sprzęt wszystek. Jedno okno słabo oświecało ściany, okryte obiciem szarém, spło-