— Nigdy nie mógłem zrozumieć, czém zarobiłem na nią, — uśmiechając się rzekł Konstanty, — przyszła fantazyjnie i odeszła z kaprysu. Ubolewam, ale cóż robić!
— Tak, śliczna pani, — mówił cedząc Siemionowicz, — która dla was, jak wszyscy mówią, poszła do rozwodu...
— Dla mnie?
— Z waszéj przyczyny.
— Ale go oddawna pragnęła?
— To być może, — dodał gość, — a gdybyście byli umieli chodzić tylko... najłatwiéj się wam było z nią ożenić... Zdaje mi się, że tytuł książęcy się jéj uśmiechał.
— Ożenić! — rozśmiał się książe, — ja nie miałem najmniejszéj do tego ochoty.
Znowu spojrzeli na siebie i mocniéj jeszcze przekonać się musieli, że się nie zrozumieją.
— Prawdziwie, kochany kuzynie, jesteśmy jakby z dwóch różnych światów ludzie; pojęcia nasze tak się różnią.
— To prawda...
Rozstali się zimno, Siemionowicz pojechał z raportem i musiał donieść, iż kniaź
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/330
Ta strona została skorygowana.