wiałém, bezbarwném. W głębi widać było drzwi zamknięte, a z poza nich szemrało coś jakby cicha przerywana rozmowa...
Starościnę przywykłą do zbytków, do elegancji, spodziewającą się czegoś nadzwyczajnego, prozaiczne przedsienie owo nieprzyjemnie uderzyło; wyobraźnia wcześnie uprzedzona o cudach, zwinęła skrzydła przed tą rzeczywistością ubogą i pospolitą. Chciałaby się była zawrócić. Mógłże prorok, mieszkający w takiéj szkaradnéj izbie, jasno czytać w przeszłości i przyszłości. Nie śmiała nic szepnąć kasztelanowéj, czekały w zaciemnionym siedząc kątku, gdy w głębi drzwi się otworzyły gwałtownie pchnięte, kobieta słusznego wzrostu, okryta woalem, wybiegła z nich jakby wylękła i pędem, nie patrząc prawie, pośpieszyła ku wyjściu. Murzynek otworzył jéj drzwi, rzuciła mu woreczek i znikła.
— Kolej na nas — zawołała starościna.
— Na ciebie — szepnęła kasztelanowa — bo ja nie pójdę, będziesz miała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/34
Ta strona została skorygowana.