Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/344

Ta strona została skorygowana.

Książe spełna nie wiedział, czy mówi żartem czy szaleje; Orzeszko daléj prawił swoje, coraz się bardziéj ożywiając.
— Wszystko fikcje i dlatego téż to, co oni mnie zarzucają, także bajka...
— A cóż panu mają do wyrzucenia?
— Imaginacją, sen! mówią, że ja gdzieś przydybawszy w lesie śpiącego moskala, zarznąłem go. Naprzód, że gdyby i tak było, toć pismo święte powiada: ząb za ząb, oko za oko... ale wierutny fałsz, bo to nie był nawet moskal, tylko małpa z menażerji uciekła... którą na hecę wieźli. Nie poznali się i mnie wzięto do kryminału... Dobrze! niech sądzą... przecie ja wiem, że statut umarł także i trybunały pogrzebione, co oni mi zrobią!!
Pan Orzeszko uśmiechnął się.
— Za mojego życia, w młodości, — dodał, — co innego było jeszcze, chociaż zawsze niedobrze... ale żyła rzeczpospolita, i ruszała się. Dopiero za Stasia moskale zaczęli gospodarzyć i wszystko się skończyło... Teraz już lepiéj nie żyć i ja się cieszę, że umarłem...