przecie dosyć odwagi, by sam na sam się z nim rozmówić, ja tu zostanę...
Starościna wstawała już, murzynek ręką pokazywał jéj drzwi, wyprzedzał i stanął u nich. Kasztelanowa ścisnąwszy rękę, szepnęła tylko:
— Będę tu... nie lękaj się... idź...
Żywym krokiem ale niespokojna Gietta podbiegła ku murzynkowi, otwarły się drzwi. Za niemi była jeszcze ciężka zasłona czarna... trzeba ją było podnieść... Piękna pani dźwignąwszy sukno, znalazła się w dosyć obszernéj sali, wybitéj całkowicie kirem. Okna były pozasłaniane. Na ścianach u góry jakieś znaki kabalistyczne stały powypisywane. W głębi nie ujrzała nic tylko draperję, przed którą suknem ponsowém obciągnięty — był stół, a na nim klepsydra, naczynie z wodą i jakieś straszne, tajemnicze narzędzie niezrozumiałe. Z boku zwrócona ku wchodzącéj śmiała się zębami białemi trupia głowa, na ogromnéj leżąca księdze. Kilka foljantów oprawnych w pargamin rozrzuconych było po stoliku.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/35
Ta strona została skorygowana.