Ukryty za słupem starosta patrzał długo na czarownicę, śmiał się, a gdy mu z oczów znikła, potarł czoło, jakby chciał spędzić wspomnienie natrętne minionego szczęścia.
Naówczas wpadła mu w oczy siedząca i słuchająca muzyki, niemal odosobniona kasztelanowa, to drugie wspomnienie młodości. Po błyskotliwym motylu, który zaświeciwszy skrzydełkami przeleciał, ta jeszcze mu się wydała piękniejszą. Była poważną, smutną, ale na czole i w oczach jaśniała powaga niezmienna, jedna, trwała, która duszy i serca spokój i uczucia wytrwałości znamionowała... Starosta zawahawszy się z razu, postąpił, niby przechadzając się ku niéj... stanął nieco opodal, nareszcie nabrawszy odwagi, przysiadł.
— Pani kasztelanowa zadumana?
— Słucham muzyki...
— Pani smutna!
— Ja? nie — muzyka uroczysta zawsze na mnie czyni wrażenie.
— Cóż pani mówi o losie moim?
— Żeś pan nań może zasłużył...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/353
Ta strona została skorygowana.