Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

Ale nikt przy nim nie siedział, krzesło tylko puste, aksamitem wybite, z poręczami, staroświecką formą, oczekiwać się zdawało na niewidzialnego proroka. Drugie lżejsze nieco, zapraszało przybyłą, aby na niém usiadła... Samotność, kiry, trupia głowa, czarnoksięzki sprzęt, nastraszyły trzpiota nienawykłego do podobnych obrazów, sparła się naprzód na poręczy krzesła, potém zwolna osunęła na nie.
W téjże chwili zasłona w głębi z chrzęstem jakimś rozsunęła się gwałtownie, a gdy starościna podniosła oczy zlęknione, ujrzała już w fotelu siedzącego poważnego starca, z niezmiernie długą, białą, po pas brodą, brwiami nawisłemi na oczy, głową łysą, zgarbionego w pół i zdającego się wpatrywać w nią w milczeniu.
Obrazek był jakby z jakiéjś malarskiéj sceny skopjowany, nadto sztuczny, zbyt oklepany, ażeby na kim innym uczynił wrażenie, ale dla biednéj kobieciny... ten urzeczywistniony sztych Rembrandt’a wydał się... przerażającym.
Po dosyć długiém milczeniu, widocznie