narodowego, dla kraju więcéj on uczynił niż oni wszyscy. Poetę zabił w nim obywatel; ale poszarpany laur zastąpił wieniec dębowy, zielony wiecznie. Oddał na ofiarę ojczyźnie więcéj niż inni, bo talent rozproszony na usługach, którego dla własnéj sławy samolubnie zachować nie chciał. Rzucił go kawałkami po gościńcu męczeństwa i wygnania.
Trzej panowie stali u wnijścia jednéj z sal; przed nimi ciągnęło się oświecone wnętrze, po którém jak cienie snuły się rozpromienione kobiety i nadskakujący mężczyźni. Ignacy Potocki zdawał się myślą być gdzieindziéj.
— Co mówisz, panie Juljanie, na to wszystko? — zapytał po chwili Ignacy Potocki. — Ja patrzę na nasze dzisiejsze położenie jak człowiek krótkowidzący, który się wysila dal zobaczyć, i sięgnąć jéj okiem nie może. Czyto stypa, czy chrzciny?...
— Ale chrzciny, panie Ignacy! — zawołał Niemcewicz. — Najświetniejsze nadzieje!... wydobędziem się raz ze szpon
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/366
Ta strona została skorygowana.