Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/369

Ta strona została skorygowana.

kilkanaście lat spokoju i oświaty stworzy prawdziwy naród, gdy dotąd on cały w szlachcie się zamykał.
— Ale prędko — rzekł Kołłątaj; — ale nie skąpcie swobody, aby jéj wam nie wydarto. Wielki czas, żeby się to nareszcie dopełniło i żeby szlachta, rzuciwszy w kąt przywileje, jęła się do pracy, do znoju, do obowiązków.
— Znać w waszmości niedoszłego kaznodzieję, — rzekł Niemcewicz; — a do szlachty macie ząb, ojcze.
— Nie ja, nie ja! lękam się, aby zęba nie miał lud, który cierpi, czuje, i choć nie rozumie, odczuwa co się wkoło dzieje. Widzi, że ojczyzna upada, a panowie hulają i skaczą; że Moskal robi u nas porządek, a my mu się kłaniamy... A choć obiecujecie mu wyrzeczenie się przywilejów, w obyczaju tkwi szlachectwo i wyjątkowy stan, któremu prawie wszystko wolno.
— Nic łatwiejszego — odpowiedział Potocki — jak narzucić tłumom nienawiść powagi wszelkiéj.