Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/370

Ta strona została skorygowana.

— Ale ona się sama rodzi jako skutek codziennych upokorzeń i nadużyć.
— Niech tylko Bóg uchowa — dodał, poglądając na podkanclerzego Potocki — aby kto podsycał namiętność tłumu i zakłócił nam spokój publiczny, którego tak potrzebujemy. Mogłoby to być dziełem tylko ambitnego kogoś, coby chciał sam ludowi przewodzić; bo u nas tłum jest, ale ludu jeszcze niéma... tylko nazwisko.
Spojrzał na ks. Kołłątaja, który usta skrzywił.
— Panie hrabio! — odrzekł, nacisk pewien kładąc na tytuł, podkanclerzy — rozumiem, do kogo pijecie. Ale ten tłum nie potrzebuje ani poduszczeń, ani podszczuwaczy, ani tajemniczego działania... sam on już o sobie myśli... i o ojczyźnie.
— Przyznaję się, że tego nie widzę — rzekł Potocki.
— Ani ja — dodał Niemcewicz. — Gdzie o chleb trudno, tam się polityką nie zajmują...
— Na wsi, pewnie — rzekł Kołłątaj; — ale i w starożytności i w nowszych cza-