Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/371

Ta strona została skorygowana.

sach miasta były zawsze sercem narodu; one dawały hasła, one szły z inicjatywą. Wiecie panowie, co tam wre pocichu i fermentuje na dnie téj spokojnéj Warszawy, która patrzy na wasze tany, skoki, szały, grę, miłostki, i czuje téż, że za nie płacić będzie?
— A wy, księże podkanclerzy — spytał Ignacy Potocki — świadomi jesteście?
— Niezupełnie, — rzekł Kołłątaj; — wszakże o moje uszy łatwiéj się coś obije.
— Obiło się co? — pytał Niemcewicz. — Mieliżbyśmy już naszych jakóbinów w kolebce?...
— Kto wie? może! — szepnął Kołłątaj. — Lud śpiewa piosenki, których dawniéj nie umiał; w szopkach przy żłobku Chrystusowym pokazują osobliwsze rzeczy. Spojrzyjcie na mieszczan, gdy ambasador ciągnie do zamku, jak na niego patrzą. Przysłuchajcie się rozmowom rzemieślników... Dalipan, tam praktyczniéj rozumieją politykę niż my.
— Nie powiem — odparł Ignacy Potocki, — bo lud ma jednę formułę poli-