Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/372

Ta strona została skorygowana.

tyczną... pięść, i jedno lekarstwo... wojnę, a nam trzeba spokoju, aby wyrobić siłę.
— Zacznijcież od siebie — szepnął Kołłątaj. — Nie marnujcie czasu,
Jgnacy Potocki westchnął.
— Wierzcie mi — rzekł, — łatwiéj z tego materjału, którym jest lud i mieszczaństwo, stworzyć naród, niż z nas eks-królików rzeczypospolitéj zrobić obywateli. Starych nałogów nie otrząsa się tak łatwo. Wieki stworzyły obyczaje, lata przetwarzać je muszą; ale przyznajcież nam choć dobre chęci!
— Gdyby wszyscy panowie podobnie szli do pana Ignacego — rzekł Kołłątaj...
— Toby panów nie było — rozśmiał się Niemcewicz. — Ale mój podkanclerzy, myśmy tu nie na sesji komisji sejnowéj, tylko sa asamblach... powiedzże nam co weselszego!
— A zkąd wezmę? — spytał Kołłątaj.
— Choćby o naszych jakóbinach... — dodał nalegając Niemcewicz. — Ja ich sobie nie umiem wyobrazić, gdzie u nas na nich materjał?