Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/383

Ta strona została skorygowana.

spokusił — teraz siedź i nie wyleziesz, choćbyś z pragnienia zdychał, — a oni jak się rozskacą, to im psecie końca nie będzie do dnia... Lepiéj już spać, aby o żołądku zapomnieć, niż patrzeć głodnemu, jak jedzą i spalonemu, jak piją.
— Toć się psecie choć muzyki nasłuchacie, a to nie drumla i cymbały, — rzekł drugi. — Ale na tém urwała się rozmowa, oba zamyślili się o wsi i domu — rozmarzyli tęsknotą i sen powoli znużone skleił powieki.


W jednéj z sal kasztelan spotkał się z mecenasem Mierzyńskim.
— No cóż mi powiecie? spytał, — o waszym i moim klejnocie.
— Procesu zdaje się, że w żaden sposób nie dopuszczą. Jeźli kniaź zechce siedzieć w więzieniu, może i rok w niém zostać. Tymczasem, sam nie wiem, jak mu złą zwiastować nowinę.
— Jeszcze inną? — Spytał kasztelan.
— A może najgorszą ze wszystkich,