jakie go mogły spotkać. — Przegraliśmy proces z X. Woronieckiemi na głowę... Nie pozostało żadnéj nadziei. Korjatowicz bez chleba, siostra jego bez posagu, ojcowiznę wezmą obcy.
— Kiedyż się to stało?
— Dziś panie kasztelanie. Sprawa była na rejestrze oddawna, — niespodzianie, umyślnie pędzono inne per non sunt i zachwycili nas nieprzygotowanych. Prawdę rzekłszy i gotowość na nicby się nie przydała. Sędziowie wszyscy byli ujęci, a najgorętsza obrona przeszła niesłuchaną... Korjatówka przepadła... Nie będę mu śmiał oczów pokazać.
Kasztelan westchnął.
— Biedny człek — rzekł, — zanosi się na to, że go zgniotą, a szczupła garść przyjaciół i życzliwych nie obroni... Co począć?
— Zejść z oczów ludziom... dosyć im w krótkim czasie dogryzł sam i zawinił książę. — Prędzéjby może przebaczono komu innemu, niż człowiekowi z imieniem, co się przeniewierzył swoim. Towarzystwo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/384
Ta strona została skorygowana.