Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/385

Ta strona została skorygowana.

milcząc i bez dekretu skazuje na banicję, a kogo dotknie wyrok, zabity....
Kasztelan popatrzał na Mierzyńskiego i kładąc mu rękę na ramieniu, rzekł:
— Panie mecenasie, bywało to przed laty może, kiedyśmy spójne ciało stanowili, dziś ile ludzi, tyle obozów, ilu mężów, tylu wodzów, a żołnierza nie ma. Banicja nie straszna. Ja tak źle nie tuszę.
Mecenas nic nie odrzekł, ścisnął tylko dłoń kasztelana i dodał grzecznie.
— Dopóki pan kasztelan go bronisz... i ja nadziei nie tracę.
Stary potrząsł głową.
— Mój mości dobrodzieju, — co ja mu jeden dać mogę, oprócz sympatji mojéj. Biedny chłopiec, — ale Pan Bóg cuda sprawia, — a ja wierzę w sprawiedliwą opatrzność.
I z uśmiechem tajemniczym dorzucił:
— Nie tak djabli czarni, jak ich malują.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.