pieniem... Zabrałaś komuś serce do szczęścia potrzebne, na przekorę tylko, aby je położyć sobie pod nóżki maleńkie i deptać je codzień? Nie masz litości, ale może przyszłość téż jéj nad tobą mieć nie będzie... Jesteś czysta jak lód, zimna jak on... a możesz się rozpłynąć w kroplę... w łzę, gdy zapóźno miłość cię ogrzeje...
Starościna z tego wszystkiego słyszała tylko jedno — biada! zrozumiała tylko groźbę, krew uderzyła jéj do głowy, nie ze strachu tym razem, ale z oburzenia na tego głupiego proroka, wyrwała mu dłoń żywo...
— Nie rozumiem — szepnęła.
— Mam być zrozumialszym, kobieto! — zawołał starzec — drżyj, bo ci odsłonię to, czego ty się lękasz sama wyjawić przed sobą?
— Naprzykład? — przerwała z gniewem starościna.
— Nie kochasz męża, choć wart kochania, a odebrałaś go téj, która go kochała, którą on byłby kochał, gdyby nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/39
Ta strona została skorygowana.