Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

Starościna pocichu rozśmiała się sarkastycznie.
— Koniec ginie w czarnych jakichś mrokach, pełnych skał i przepaści...
Nastąpiło milczenie... Starzec się zasunął w głąb krzesła. Piękna pani patrzała nań, czekając, aby się poprawił, ale skinął na nią, by odeszła... a w chwili, gdy się odwróciła, zniknął...
Szybkim krokiem wybiegła ku drzwiom zadąsana królowa, otworzyły się przed nią... W przedpokoju na tém samem miejscu, w którém ją zostawiła, znalazła towarzyszkę, podała jej rękę niecierpliwie pragnąc wyjść co najprędzéj, gdy murzynek przypadł do kasztelanowéj i milcząc począł jéj pokazywać drzwi. Nie mówił nic, ciągle i uparcie usiłując ją do wnijścia nakłonić. Nina opierała się zrazu... potém zawahała... Starościna, która się czuła obrażoną i rada była, aby przjaciołka także wyniosła ztąd przykre wrażenie, rzuciła się na kanapę, z uśmiechem wymuszonym popychając ją ku drzwiom.
Sama nie wiedząc, jak i po co, Nina