Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

brakło. Ta wyjątkowa reduta zamykająca już wiosną szereg zabaw zimowych, odznaczała się nadzwyczajną wesołością i ożywieniem.
Jakąś gorączką zdawali się przejęci gracze, biesiadnicy, tancerze, widzę, maski i starzy nawet senatorowie, którzy się dali namówić na ten spektakl niezwykły.
Sale w godzinę zostały przepełnione, napchane, a ciągle jeszcze ktoś przybywał. Fałszywe bilety w przedpokoju po cichu sprzedawano po cenach bajecznych.
We drzwiach wiodących do wielkiéj sali nabitéj piszczącemi maseczkami, z kielichem w ręku stał mężczyzna dosyć otyły, z twarzą rumianą, świeżą, wypogodzoną, z wygoloną czupryną, krzepki, zdrów, silny, wesół... jeden z tych typowych starych polaków, których już w XVIII wieku trudno było spotkać w Warszawie, chyba ich wieś dostarczyła. Był to widocznie obywatel wiejski chwilowo przebywający w mieście, na którego cerze i zdrowiu jeszcze stolica i troski żywota miejskiego nie położyły swego piętna. Wąs miał si-