wiejący, krótko i prozaicznie podcięty, ażeby do łyżki nie zaglądał; z pod niego widać było usta rumiane, uśmiechające się wesoło. Na czole pogodném występowały krople potu, które ocierał ogromną chustą.
Naprzeciw niego drugi, starszy o wiele mężczyzna, na trzcinie oparty, z twarzą bladą i zmęczoną, chmurny, pił z kielicha ale bez tego wesela, które trunek obudza. Zdawało się, że wino zwiększało tylko jego strapienie, bo coraz grubszemi fałdy okrywało się czoło.
— Co asindziej chcesz, — mówił pierwszy głosem jasnym i swobodnym — młodzież się musi bawić! dlaczego nie ma się rozerwać. To trudno, nam to już nie smakuje, bo myśmy swoje odbyli, pokosztowali wszystkiego i stracili gust...
— Ale za naszych czasów, panie kasztelanie, dalipan, bawiono się inaczéj.... to licho wié co... groch z kapustą. Kto tu pozna, co się może wkręcić między nasze karmazyny... i łyk bestja... i cham nawet,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/48
Ta strona została skorygowana.