— To on! to on!..
Kasztelan wychylił się i ujrzał wsuwającego się starca z długą siwą brodą w sukni pustelniczéj, w ogromnéj mitrze białéj, zapisanéj znakami kabalistycznemi na głowie, z laską wieszczbiarską w ręku. Nowo przybyły nie miał maski na twarzy i nie potrzebował jéj, gdyż włosy, brwi, broda, wąsy osłaniały go tak, że rysów jéj prawie dostrzedz nie było podobna.
Laską sztukając wsunął się do środka sali, a chór otaczających maseczek powtarzał ciągle i wiódł go głosami:
— To on! to on!..
Kasztelan nie mógł zrozumieć co to znaczyło, gdy nagle maski poczęły wołać:
— Sto djabłów! sto djabłów!!
W téjże chwili prawie sala, już i tak do zbytku przepełniona, poczęła się zalewać tłumem przybywających djabłów czerwonych, rogatych, paskudnych, ubranych całkiem jednakowo i formujących prawdziwy regiment djabelski. Na widok szatańskiego zastępu kobiece domina i maseczki poczęły się tulić i uciekać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/50
Ta strona została skorygowana.