Kasztelan się uśmiechnął.
— Mój mości dobrodzieju, — rzekł, — inne czasy, inne przekonania i wyobrażenia. Ową rogatą personifikacją djabelską nikt nas pono dziś nie nastraszy... Śmiejemy się z djabła, ale to nie przeszkadza wierzyć w pana Boga...
— A ja się lękam, że my pono sami już od tych djabłów niewiele jesteśmy lepsi, — dodał stary, — jak mi Bóg miły, wszystko to rozpusta...
— I gdybyś jeszcze asindziej wiedział, co to te djabły znaczą! — dodał kasztelan.
— Na miłość Bożą, a cóż, jeśli nie swawolę... — zawołał stary.
— Swawolę, ale jaką swawolę!.. ba! ba! — począł szeptać zcicha wesoły starzec. — Urodziło się to nie wiem jak i z czego, ale przed temi stu djabłami, których nikt nie zna, wszystko drży... kto do tego towarzystwa należy, dojść nie było podobna, to pewna, że nasza tężyzna najlepiéj wie o tém i że cała młodzież podejrzana, iż do téj farmazonji się zapisała... powstało to od niedawna, a już
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/52
Ta strona została skorygowana.