się w djabła przemienił, nie był bez kozery...
Od kilku dni rozeszła się wieść po mieście, że jakiś cudowny starzec prorokuje przyszłość, odgaduje przeszłość... kobiecięta na to jak na lep... niejedna się tam spłakała i dowiedziała o tém, co sądziła, że wszystkim zakryte... niejedna złapana wypaplała... a oto jawnie i oczywiście okazuje się, że ów czarnoksiężnik należał do bandy djabelskiéj, a jego konsultacje były drwinami poprostu.
— Ale jakże u kaduka, — przerwał cześnik ręką w stół bijąc, — pozwala na to wasza władza strzegąca bezpieczeństwa...
— A cóż ma zrobić? — szepnął kasztelan, — nuż się porwie, a pod maską znajdzie kogo takiego... no! rozumie się... że go tknąć nie będzie podobna...
Cześnik ramionami ruszył.
— Niech tam was z waszą Warszawą — zawołał, — nigdybym tu nie żył. Nie dziwię się drugim, ale wam panie kasztelanie, wam, co macie młodą żonę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/54
Ta strona została skorygowana.