Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

Kasztelan się rozśmiał.
— Dobrodzieju, o takie jak moja, nie ma się co obawiać...
Domawiał tych słów, gdy ujrzał stojącego djabła przed sobą, który mu się ukłonił... kasztelan uchylił się, ale szatan przystąpił do ucha i rzekł cichuteńko:
— Spytaj jejmości swéj, kędy wieczorem szarym zakwefiona jeździła?..
Dopowiedziawszy tych słów zniknął, stary zarumienił się, porwał, chciał biedz za nim, ale djabła już nie było, znikł w tłumie innych.
— Co on ci to powiedział? — spytał cześnik ciekawie.
— A!! błazeństwo... — odparł kasztelan, któremu jednak krew nabiegła do głowy...
Gdy tu się to działo, w sali, w któréj kręciły się maski, popłoch panował nie do opisania, za ukazaniem się owego regimentu, którym teraz dowodził czarnoksiężnik, część kobiet uciekać chciała, ale djabli zawarli drogę odedrzwi. Jakby się podzielili publicznością, wzięli w obro-