Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

mu rękę milczący, ale w tém z tyłu słyszeć się dało:
— Tchórz! wynosi się za drzwi! tchórz...
Nieznajomy się odwrócił, brwi namarszczył i takim samym krokiem poważnym, poszedł do stołu, przed którym stał przed chwilą.
— Na dowód, żem nie tchórz... oto mnie waszmość macie, — rzekł, — i na dowód, iż się ani was, ani prawdy nie ulęknę, powiem wam ja raz jeszcze... Od dwóchset lat niemal, lament i utyskiwanie powszechne, iż rzeczpospolita ginie... aby ją utrzymać, trzeba było ludzi silnych, charakterów wielkich, spartanów i rzymian, a my schodząc powoli, zeszliśmy na pieszczonych karzełków i Sardanapolowe dziecięta... Starzy piją i kłócą się, młodzież bawi się i szaleje, nie pracuje nikt... Jedno pokolenie oddaje drugiemu swoje wady i choroby, a każde do spadku coś jeszcze przyczynia; fortuny tracimy, ale wad i kalectw nabywamy codzień więcéj. A jak ją kraj i społeczność utrzy-