jesteśmy trupem... a trup padnie pastwą kruków i dzikiego zwierza...
Zamilkł.
— Mościpanie, — odezwał się ośmielony nieco, ale pełen oburzenia kasztelan, którego twarz zarumieniła się cała, — w wolnéj rzeczypospolitéj obywatelowi nawet tak obrażające dla całego narodu wyrazy godzi się głosić... ale nikt incognito nie miota obelg, o które się ktoś przecie ująć możeby zechciał. Zdejmże asindziej maskę i powiedz nam to, kto jesteś?
— Rozumiem, — rzekł nieznajomy z ironicznym uśmiechem, — chcecie wiedzieć, czy to czasem nie łyczek, nie cham, nie przybłęda jaki, przyszedł was tu w żywe oczy bezcześcić? Szlachcicowi to może być tolerowaném... ale nie komu innemu... Wiedzcie więc ichmość, że i ja szlachcicem byłem, jeśli nim nie jestem, i tak dobrym jako wy tu wszyscy... ale szlachectwo dziś ustąpić musi przed tytułem człowieka. Zowią mnie Konstantym kniaziem Korjatowiczem Kurcewiczem, ród ni-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/66
Ta strona została skorygowana.