— Ja! — uśmiechnął się kniaź Konstanty — albo to o mnie idzie?
— Starych i młodych podrażniliście, narobiliście sobie nieprzyjaciół... a choć Polska, jak mówicie, nie ma dosyć siły, by się oprzeć nieprzyjaciołom, znajdzie się dość, by zgnieść jednego człowieka, co śmié mówić prawdę...
Kniaź popatrzał na młodzieńca i uśmiechnął się.
— Nie straszcie mnie, bo się nie zlęknę — rzekł obojętnie — tam gdzie potopem i ogniem ma być wytępiony świat, co znaczy jedna krwi ludzkiéj kropelka?
— Widzicie zaczarno — przerwał wstrzymując go młody człowiek — musieliście świeżo przybyć do Warszawy i nie poznaliście jeszcze, jak szlachetnym ożywioną jest duchem.
— Nie od dziś tu jestem, choć mnie nikt nie zna. Chodzę na sesje sejmowe, widzę usiłowania pewne odrodzenia rzeczypospolitéj, ale to — umarłemu kadzidło...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/69
Ta strona została skorygowana.