nąć u bramy, bojąc się przebudzić żonę, dziedziniec przeszedł pieszo i na palcach zbliżył się do sypialnych pokojów. Tu jako w domu starego autoramentu, podział ów na osobne apartamenta pana i pani nie istniał, sypialnia małżeńska, łącząca pokoje kasztelana i Niny, wspólną była obojgu. Stary sądził, że jejmość dobrodziejka oddawna już zasypiać musi i wsunął się na palcach w białym kitlu z nieodstępną chustką, którą spocone, uznojone czoło ocierał. Ale nad wszelkie spodziewanie znalazł kasztelanową klęczącą przy krucyfiksie na modlitwie, zatopioną w jakiéjś religijnéj ekstazie... Nie odzywając się się więc stary, przysiadł w niskim fotelu, szanując pobożność żony.
Po chwili kasztelanowa ruszyła się od klęcznika, wstała i spojrzawszy na swego męża a pana, odezwała się cicho:
— Tak późno dziś wracacie?
— Ale i jéjmość też zamodliłaś się, wszak to dnieje, godzina trzecia...
— Czekałam.
— A pocóż było czekać! poco było
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/74
Ta strona została skorygowana.