Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

czekać! My teraz nie wiemy ani dnia ani godziny, kiedy nas powołają gdzie i jak długo trzeba będzie zabawić... a! psia służba! — westchnął kasztelan.
— Bo by też od niéj można się uwolnić — cicho odezwała Nina — dość już się jegomość wysłużyłeś krajowi... obeszłoby się tu bez nas?
— Myślicie? — spytał zdziwiony stary — doprawdy! No! to może pierwszy wypadek, żeby żona senatora wypędzała go z Warszawy... Proszę! proszę!! A wiesz asindźka — dodał — że mimo takiéj niepraktykowanéj cnoty...
Tu kasztelan przerwał nagle i otarł się chustką, pani spojrzała nań ciekawie.
— Coś chciał powiedzieć?
— E! głupstwo! sam się tego wstydzę! — mruknął stary.
— Ale przecież? cóż to takiego, co chciałeś powiedzieć i przerwałeś... mów, proszę.
— Dziś na balu w reducie — po chwili namysłu odezwał się kasztelan — ktoś mi szepnął, gdym asindźkę wychwalał: