Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

„spytaj swojéj jéjmości, gdzie była wieczorem?“
Stary spojrzał na żonę, która się zarumieniła mocno, ale rumieniec wziąć było można za oburzenie. Ruszyła ramionami i poczęła zimno:
— Prosiła mnie starościna, abym z nią pojechała do tego wieszczbiarza, o którym całe gadało miasto. Źlem zrobiła może, żem się dała pociągnąć — ale...
Kasztelan porwał się z krzesła i upadł na kolana, składając ręce, w których dla większéj patetyczności ogromna chustka biała figurowała.
— Antolku moja! przebacz — zawołał — niepoczciwy człek ze mnie, żem ci śmiał nawet zadać to głupie pytanie, alem z góry wiedział, żeś czysta jak djament... a słowa tego trutnia ciężyły mi kamieniem. Przebacz... A nie gorzéjżeby to było, gdybym to złośliwe słowo zjadł w sobie i schował? nie miałażbyś prawa naówczas wyrzucać mi braku zaufania...
Nina uśmiechnęła się smutnie.
— Ale wstańże jegomość, proszę.