— Nie wstanę, aż mnie jéjmość nie rozgrzeszysz i nie — pocałujesz! — zawołał stary z zapałem.
Rozgrzeszenie byłby łatwo otrzymał poczciwy kasztelan, o pocałunek było trudniéj, ale litość zmuszała spełnić i ten warunek szanując stare kości. Zbliżyła się więc jejmość i złożyła mu na uznojoném czole pocałowanie, które było ofiarą. Kasztelan chciał ją pochwycić i ucałować jéj ręce, ale mu się prędko wymknęła, wstał więc opierając się o posadzkę z trudnością wielką, bo był ciężki choć na swój wiek jeszcze silny. Zasiadł znowu w krzesełku i westchnął.
— A! co to się dziś działo w téj reducie — zawołał, — tom jeszcze tego jak żyw nie słyszał i nie widział. Niespodzianka po niespodziance... i ów czarnoksiężnik, który się potém w djabła przemienił, i owi przeklęci djabłowie... i na dobitkę cenzor się wyrwał, czy podpiły, czy szalony, który nam wszystkim w oczy takich naprawił komplementów, że o mało do awantury nie przyszło...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/77
Ta strona została skorygowana.