— Cóż to za cenzor? kto taki?
Nikt go nie zna, a przynajmniéj nikt dotąd o nim w Warszawie nie wiedział. Jakiś kniaź Korjatowicz... śmiały jegomość, bo się porwał samopas na wszystkich...
— Z jakiego powodu?
— Żółć mu wezbrała, czy nie wiem co go kolnęło — mówił kasztelan — dosyć, że po nas jeździł, a my milczeliśmy jak trusie...
A! ta Warszawa! Warszawa...
— Dlaczegóż z niéj nie uciekamy? co za konieczność stać tutaj, gdyby się bez nas obeszło? — spytała piękna pani.
— Konieczność! tak! — westchnął stary, — miał poczęści cenzor słuszność, żeśmy wiele zawinili.. kto bez grzechu... to jedno w nas zostało, że jak na zawołanie rzeczypospolitéj każdy staje w gotowości z czém kto ma... Otóż i my tak, zdolni czy nie, gdy matka chora, przy łożu być musiemy, pomożemy jéj albo nie, czujemy obowiązek obywatelski i absentować się nikt nie może...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/78
Ta strona została skorygowana.