— Jest tylu! — szepnęła Nina...
— Ale każdy służy za siebie.. Przecież się to kiedyś skończyć musi... Pojedziemy wytchnąć na wieś...
— A! jedźmy! jedźmy! — składając ręce, zawołała żona, — po co tu siedzieć mamy i patrzeć na te szkarady... żyć wśród tego zepsucia, uśmiechać się tym, których szanować nie możemy...
Mówiła to z takim zapałem, iż kasztelan nieco zdziwiony się odwrócił, jakkolwiek simplex servus Dei, człek prosty i niepodejrzliwy, uczuł w tém coś niezwyczajnego; wzruszenie w głosie... łzy na oczach przestraszyły go... Wytłómaczył to jednak sobie rzuconém pytaniem i przypisał żalowi, które obudziło.
— Ej co to jéjmość do serca tak bierzesz, i ten świat, i jego sądy, i gadaninę... nie trza na to zważać, bo to wszystko funta kłaków nie warto! Winienem, żem mojéj dobrodziejce bałamuctwo powtórzył, ale o tém zapomnieć trzeba...
— Dziś się to zapomni — odpowie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/79
Ta strona została skorygowana.