— Tak; ale oto już dzień, a tyle mamy do gadania.
— Najprzód — przerwał trzeci — zrobić poncz, który daje siły; potém reszta.
To mówiąc, zakasał rękawy kurtki i zabrał się do dzieła.
Ale w téjże chwili na schodach dało się słyszeć stąpanie i śpiewy, a znowu trzech, potém dwóch świeżych gości weszło wesoło do salki... Obliczono się oczyma.
— Beppa braknie — rzekł jeden.
— Gdzieś go któraś musiała porwać i uwieść; ale się wyrwie.
— Poncz, poncz! — zawołał ktoś drugi — dawajcie poncz! Po tych napojach wodnistych człowiek potrzebuje pokrzepienia.
W wazie już powoli zbierały się wytłoczyny pomarańcz, kupy cukru... lał się w nią burgund i szampan... wszczął się spór o ilość stosunkową jamajki. Tymczasem nowi panowie przybywali... i jeden z nich jako marszałek zaprosił zgromadzenie, aby zasiadło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/82
Ta strona została skorygowana.