powoli, zimno, rozważnie i z obrachowaną jakąś wymową.
— Panowie a bracia w djable! Gdyby otworzono okiennice i jasny dzień odsłonił oblicza nasze, ujrzelibyście na méj twarzy żywy rumieniec wstydu... Wiecie, co go wyciska? Oto upokorzenie, jakiego doznaję, słysząc jednego z djabłów dobrze wychowanych, przyzwoitych, wielkiego tonu, który śmie wnosić sto kijów jako karę... Jestże w naszym kodeksie coś podobnego? Pierwszy lepszy chłop zdobędzie się na pomysł tego rodzaju... Jakto, za grzech słowa mielibyśmy karać kijami?... my, których całą siłę stanowi moralna potęga nasza?
— Brawo, brawo!
— Cicho, cicho! — przerwali przytomni.
— A cóż lepszego wy obmyśliliście? — zawołał autor pierwszego wniosku, obrażony widocznie.
— Pozwólcie mi dokończyć — mówił Zorobabel. — Oczywiście ten, który na całe społeczeństwo napada i w oczy mu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/87
Ta strona została skorygowana.