Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

miota jego występkami, musi się sam mieć za coś lepszego nad nie. Tak?
— Tak, tak!
— Jakaż dlań najwłaściwsza, najbardziéj upokarzająca kara?... Ot wciągnąć go w towarzystwo, narazić na pokusy, głodnego oczarować pokarmem i napojem, i zmusić go do zrzucenia płaszczyka hipokryzji. To zemsta, godna stu djabłów!... Tak czy nie?
— Gra świeczki nie warta! — sprzeciwił się wnioskodawca kijowy. — Zachodu wiele, a zwycięstwo nie ciekawe. Cóż mi z tego, że padnie na cztery nogi!
— Wówczas go wychłostać słowem i wybiczować szyderstwem — dodał z boku inny. — Tak, tak! myśl doskonała!
— Wniosek przyjęty.
— Większością głosów.
— I proszę o natychmiastowe wysłanie komisarzy egzekucji! — dodał z tryumfem wnioskodawca.
— Pierwszym Zorobabel.
— A ja! nie! nie!
— Nie wymówisz się.. to darmo...