Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 1.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

zajeżdżać do tego staroświeckiego karawanseraju.
Nazajutrz po reducie ostatniéj, która się skończyła dopiero nad ranem po przedłużonych toastach i wyczerpaniu wszystkich tradycyjnych formuł dawnych kielichowych, w jednéj z najmniéj poczesnych izdebek Marywilu, na łóżeczku więcéj niż skromném, wysłaném sianem, pokrytém starym tureckim kilimkiem i wełnianą kołderką, spoczywał kniaź Konstanty i zaspał był ranną godzinę dobrze na dzień, gdy do drzwi jego pukać zaczęto... Ruszono klamką raz i drugi, zaryglowane było ze środka. Ostrożność ta nikogo dziwić nie mogła w Marywilu, ale ze strony kniazia była może zbyteczną; gdyż, prawdą a Bogiem, złodziéj nie miałby się tu po co kusić. Szczupły tłumoczek i dosyć wyszarzana odzież, a spory plik papierów na stoliku, nie znalazłoby się nic więcéj.
Kniaź się przebudził, wsparł na łokciu i zapytał niecierpliwie:
— Kto tam?
Spojrzał razem na srebrny stary zega-