sypać. Reszta na łasce Opatrzności, w ranach Jezusowych.
Milczał, skrobiąc łysinę i kręcąc wąsa.
— Tandem wszystko. Jak mnie książę zapotrzebujesz, choćbyś nie widział, proszę wołać tylko „Trąba, bywaj tu!“ a przystawię się.
To mówiąc, szeroką dłoń podał, czapkę ujął i z wielką ceremonjalnością szedł do progu. Tu nagle się odwrócił.
— Wie książę, ile ja ich na tamten świat wyprawił?
— Kogo?
— Trutniów, trutniów — dodał rotmistrz — gdym pierwszemu makówkę rozpłatał do mózgu, miałem lat osiemnaście. Zwyczajnie krewkość ludzka, lazł mi w drogę a szło o dziewczynę. Żałuję tego, spowiadałem się pod laską i dostałem rozgrzeszenie. Od téj pory trzydziestu sześciu non fallor na łono abrahamowe wyprawiłem. Trzydziestu sześciu, jeden tylko wątpliwy, mówili mi, że się wylizał, ale go, mości dobrodzieju, kładę na rejestr, bom się z niego wyspowiadał — i za każdym się spowiadałem, bo ja te rzeczy robię... tego... jak się zowie, regularnie. Otóż, com chciał mówić, jeszcze to nie koniec, przy pomocy boskiéj.
Skłonił się.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/101
Ta strona została skorygowana.